Ten, którego boją się cienie
W dolinie cienistej, gdzie słońce nie śmiało
Przekroczyć horyzont — tam echo drżało.
Nie z burzy, ni z wilka, ni głodu, ni zła,
Lecz z imienia Jednego, co w sercach trwa.
Nie mówił zbyt wiele, nie błyszczał ze sławy,
Nie stroił się w zbroje, ni w złote przeprawy.
Lecz kiedy szedł ścieżką, wśród drzew czy przez piach —
Zatrzymywał czas… bo w milczeniu był strach.
Widzi go noc — i sama w mrok się zawija,
Słychać krok — i nawet cień przed nim się skryja.
Potwory, co w grotach śnią zęby i głód,
Cichną, jakby to ich ogarnął chłód.
Nie drży mu powieka, nie cofa się dłoń,
Gdy los rzuca ogień — on ściska swą broń.
Nie zadaje pytań, nie szuka wymówek,
Na lęk nie zna litości… zna tylko ruch główek.
Bo kiedy strach rośnie jak smok nad doliną,
On nie prosi gwiazd, nie klęka przed winą.
Stawia krok — i smok, co ryczał jak burza,
Zdycha w ciszy, nim zdąży powtórzyć mu “kurza…”
Gdy dzieci w kołyskach drżą w nocy ze snów,
Ich matki im mówią: „Nie bój się, znów
Ten, co przechodzi przez trwogi i płomień,
Nie śni się dzieciom, bo strach mu nie w domie.”
Nie zna imienia nikt — i nie trzeba znać.
Bo każdy, kto lęka się, będzie go bać.
Nie dlatego, że bije, że kruszy, że dusi,
Lecz że nie zna lęku, a to najbardziej poruszy.
...
W dolinie, gdzie echa wciąż szepczą legendy,
Gdzie z ziemi wyrastały wojenne komendy,
Tam chłopiec — ledwie cień z własnego cienia,
Drżał w trawie, w oczach miał lęk bez imienia.
I zjawił się On — ten milczący i srogi,
Co chodził jak burza bez deszczu i drogi.
Stanął przy chłopcu, co kuląc się w piachu,
Zamknięty był cały w swym kręgu ze strachu.
„Czemu tu tkwisz?” — zapytał, głos jak z głazu,
„Cień cię zatrzymał? Czyś godzien obrazu
Tych, co przez piekła przechodzą w milczeniu,
Podnosząc się nawet po własnym złamaniu?”
„Boję się, panie…” — rzekł chłopiec z pokorą,
„Tam dalej są krzyki, potwory, upiory!
Nie wiem co zrobić, nie umiem iść sam…
Zamieram w środku, gdy słyszę ich gwar.”
Wojownik się skłonił — lecz nie z litości,
Lecz jakby z szacunku dla ludzkiej słabości.
I rzekł, jakby mówił do siebie z przed lat:
„Więc słuchaj, chłopcze… bo przyszedł twój czas.”
„Strach… to kłamca, co szepcze do duszy,
Żeś zbyt słaby, zbyt mały, że nie uniesiesz.
To cień — lecz nie twój, a cudzy, nałożony,
Byś myślał, żeś kruchy… a jesteś stworzony
Do tego, by iść. Nie pewnie. Nie śmiało.
Ale iść. A każde ja nie dam rady — to ciało
tego kłamcy, co karmisz, gdy stoisz bez ruchu.
Zrób krok… a padnie. Zrób dwa — i wpadnie w głuchy
Lament. Bo lęk też się boi. Tak samo jak ty.
On wie, że wystarczy, byś wstał — i zniknie w mig.
Nie musisz być silny. Nie musisz być wielki.
Musisz być gotów — by ruszyć, choć z lękiem.”
I chłopiec spojrzał w tę twarz jak ze skały,
Gdzie ślady tysiąca bitew zostały.
I w oczach zaiskrzył się pierwszy płomień —
Nie ogień odwagi. To tylko… ruch dłoni.
Bo chłopiec się podniósł. Jeszcze się trząsł,
Lecz w strachu zaiskrzył się pierwszy puls.
A wojownik rzekł, idąc w dal przez doliny:
„Ten, kto idzie z lękiem — ten zmienia godziny.”
POWRÓT